czwartek, 28 marca 2024

Kultura i rozrywka

Ragtime Septet - suplement

Antoni Czajkowski

Felieton 21 z cyklu „Okruchy wspomnień”.

   

„Ragtime Septet” - suplement

 

Niezwykła historia zespołu „Ragtime Septet” wywołała sporo emocji i wzruszeń. Dziękuję czytelnikom za zainteresowane się, także niektórym moim kolegom - artystom, którzy swoimi opiniami dzielili się ze mną osobiście. Tak powstała konieczność napisania suplementu - czwartej i ostatniej części mojej opowieści o grajewskim jazzie.

  

&

       

     Powstanie kapeli dixielandowej w Grajewie nie było przypadkiem. Jazz tradycyjny, obok modnego big beatu, był wówczas popularną, muzyką taneczną. Pod koniec lat sześćdziesiątych, po ukończeniu SN i podjęciu pracy w SP nr 4, poznałem kilku utalentowanych kolegów - rozrywkowców i kręciłem się za utworzeniem zespołu. Wyciągnął do nas rękę pan Franciszek Konopko, prezes Powiatowego Oddziału ZNP. Związek Nauczycielstwa Polskiego miał swój klub - świetlicę na piętrze SP nr 3 na ul. Ełckiej (szkoła z wieżyczką). Tam robiliśmy próby i tam powstał „Optym 69”. W repertuarze mieliśmy rock’n roll i przeboje lat 60 - tych, styl Tijuana Brass, trochę muzyki latynoamerykańskiej i popularne piosenki polskie. Wszystko oparte było na rasowym swingowaniu, specyficznej interpretacji frazy muzycznej wymagającej wrodzonych predyspozycji. Ujazzowiony repertuar aranżowałem na skład jaki się wtedy uformował. Oprócz Kazika Glinki (trąbka) i Jurka Ciukały (perkusja), którego wyłapałem na którymś z dancingów w „Mimozie”, w zespole grali m.in. Jan Jakubczak (dyrektor Społecznego Ogniska Muzycznego) na saksofonie barytonowym i drugi trębacz Zbigniew Bańka z Katowic (później zmienił nazwisko na Bańkowski). Śpiewały z nami Ewa Karpińska i Elżbieta Surabko, bardzo zdolne dziewczyny. Zagraliśmy nawet kilka koncertów. Z braku możliwości wyposażenia zespołu w konieczne instrumentarium „Optym 69” całkiem nieoptymistycznie, po około roku zakończył swoje istnienie. Janek Jakubczak i Zbyszek Bańkowski wyjechali z Grajewa a nas pozostałych wchłonęła „Mimoza” oferując za granie do tańca konkretne pieniądze. Po jakimś czasie porzuciłem trudne do pogodzenia dancingi z pracą w szkole. Wkrótce otrzymałem propozycję drugiego zatrudnienia w charakterze instruktora muzyki, w nowopowstałej świetlicy BSP. Warunki dla muzykowania w nowym miejscu pozwalały na wiele, w tym na ambitniejszy od muzyki popowej jazz, ponieważ pojawili się czujący tę muzykę nowi wykonawcy: bardzo zdolny saksofonista – klarnecista Janek Zalewski, wrócił z Augustowa Florek Czaplicki, okazało się, że Tadek Zawistowski nauczył się w wojsku gry na puzonie i… nie zapomniał. Tadek Skarżyński, niezły pianista, grał na gitarze ale w końcu dał się namówić na banjo. Wybór mógł być tylko jeden. Wtedy urzekał nas, tak jak i wielu dzisiaj, pełen spontanicznej radości taneczny dixieland. Zawiązała się grupa, która entuzjastycznie podjęła się ciężkiej pracy. Regularnie, przez wiele miesięcy, dwa razy w tygodniu odbywały się blisko trzygodzinne próby, po których niejeden z moich kolegów ćwiczył indywidualnie w domu. Na skutki nie trzeba było długo czekać.

    W „najtłustszym” roku 1972 „Ragtime Septet” na krajowych festiwalach wystąpił w sumie trzykrotnie. Poza jeleniogórskim, w marcu tego roku, najpierw na znanym w Europie „Jazz nad Odrą”. Przed koncertem konkursowym graliśmy w Piwnicy Świdnickiej w charakterze „oprawców” na towarzyszącej Festiwalowi wystawie plakatu jazzowego. Na konkursie zapowiadał nas i przedstawiał niejaki Krzysztof Materna. Tak, tak! Ten sam, który z Wojciechem Mannem stworzył telewizyjny talk - show „MdM”. Każde nazwisko wykonawcy publiczność kwitowała jednym klaśnięciem. Specjalnym listem wyróżnił nas red. Jan Poprawa z Krakowa. Podkreślił w nim unikat - jazz w tak małej miejscowości w białostockim i polecał opiece miejscowych władz. Pozytywnie pisała o nas prasa krajowa. Koncerty rejestrowało Polskie Radio i TVP. Wypadliśmy nie gorzej i bez kompleksów przy aspirującym wówczas do krajowej czołówki „Vistula River Brass Band”, dixielandowcach z Warszawy. Za niedługi czas przypadkowo zobaczyłem w TVP1 nasze kilkuminutowe, konkursowe nagranie. Tytułu utworu nie pomnę. Zapamiętałem uchwyconą przez kamerzystę swoją uśmiechniętą twarz i ekspresyjny okrzyk. Jak się później okazało, ten moment też przypadkowo zobaczył mieszkaniec Ostródy, znakomity saksofonista Hary Milewski, mój pierwszy nauczyciel jazzu gdy tam uczyłem się w Studium Nauczycielskim. 

      W dniach 11-14 październiku 1972 roku, jeszcze przed pamiętnym wyjazdem do Jeleniej Góry, grupa wystąpiła na III Ogólnopolskim Festiwalu Młodzieżowych Zespołów Wokalno -Muzycznych Spółdzielczości Pracy w Białymstoku. Zostaliśmy laureatami ale ku naszemu zdziwieniu zajęliśmy czwarte miejsce. Może dlatego, że w głowach mieliśmy wtedy daleko ważniejszą imprezę?

       Po jeleniogórskim sukcesie „Ragtime Septet” otrzymał zaproszenie do popularnej, radiowej audycji „Mikrofon dla wszystkich” a ja propozycję przejścia do Warszawy i  związania się z tamtejszym środowiskiem. Coś się ciągle działo, niestety, krajowe sukcesy kapeli nie spotkały się z entuzjastycznym zainteresowaniem władz. Niewielkie nagrody na Dzień Działacza Kultury nielicznym. Żadnej pomocy w znalezienia jakiejkolwiek pracy potrzebującym. Żadna z osób cokolwiek mogących chyba nie dorosła żeby takie wyniki docenić lub nawet wykorzystać dla siebie propagandowo. Jazz dla wielu decydentów, zwłaszcza tych muzykalnych na poziomie orkiestry dętej lub disco - polo, był i jest nadal sztuką hermetyczną a życie jak zawsze dyktuje swoje. W pozbawionym wynagrodzenia ruchu amatorskim każdy z zespołu musiał gdzieś pracować aby utrzymać rodzinę i siebie. Pytaniem było jak długo da się to pogodzić z wymagającą czasu i ćwiczeń grą na krajowym poziomie? Przejście na zawodowstwo w całym składzie było nierealne. Dla większości oznaczało także konieczną naukę szybkiego czytania nut a więc jak krok do tyłu. Latem 1973 roku „Ragtime Septet” naturalnie rozsypywał się. U niektórych nie było już chęci wyjazdu na „Mikrofon dla wszystkich”. Coś się wypaliło. Ostatni koncert kapeli odbył przed Pałacem Branickich na Juwenaliach białostockiej Akademii Muzycznej. Nieobecnego T. Zawistowskiego bohatersko próbowałem wtedy zastąpić na puzonie. No cóż! Wszystko prędzej czy później kiedyś się na tym świecie kończy. Na zawsze pozostaje świadomość dokonań, duma i satysfakcja.

                       

Po latach...

 

        Dzisiaj nie ma śladu po budynku Budowlanej Spółdzielni Pracy. W tamtym miejscu jest ośrodek szkolenia kierowców. Barak spłonął w nocy 15 sierpnia 1995 roku. Pamiętam, bo tego dnia rano wróciłem z siedmiotygodniowej podróży po USA. Niestety nie zachowały się nagrania grupy. Swoje prywatne wrocławskie niechcący skasowałem. Nie ma nic w archiwum białostockiego radia ani w Jeleniej Górze. Zamierzam ponowić próbę ich odszukania i sprawdzić jeszcze czy są we Wrocławiu, włącznie z nagraniem telewizyjnym. Jeśli odnajdą się, będzie to spora sensacja. A co robią dzisiaj bohaterowie tamtego, pamiętnego koncertu?

 

Jerzy Ciukała, Mały - perkusja. Wkrótce został zawodowym drummerem. W Grajewie cyrk szukał nagłego zastępstwa za perkusistę. Zgłosił się i w ZPR przepracował wiele lat. Grał w cyrkach międzynarodowych, również pełniąc funkcję kierownika muzycznego. Od kilku lat mieszka w swoim rodzinnym Ełku. Do instrumentu już nie powrócił. Twierdzi, że jako artysta już się wypalił

Florian Czaplicki, tuba. Mieszka w Kacprowie. Rolnik – emeryt, dobry stolarz. Także w tym zawodzie artysta i towarzyski prześmiewca z dużym uczuciem humoru. Ręce i usta już nie do instrumentu, ale dusza nadal pełna wigoru i muzyki. Lubi powspominać tamte czasy.

Tadeusz Skarżyński, Rataj - banjo. Odszedł kompletnie od muzyki. Wybrał sposób na życie, w którym trudno jest godnie egzystować. Kilkanaście lat temu byłem w poważnych tarapatach zdrowotnych. Odnalazł mnie w szpitalu, wetknął do ręki owoce i powiedział dobre słowo. Osłupiałem! Niedawno napotkałem go na ulicy. Szedł ze wzrokiem niewidzącym nikogo, ale... na Boga! Przecież dla Niego nie ma rzeczy niemożliwych!!!                   

Tadeusz Zawistowski, Mecenas - puzon. W ostatnich latach mieszkał w Augustowie. Spotkałem go na rynku. Miał tam swój zieleniak.

- Tadeusz! Powiedz jak ty żyjesz?

- Taaak! – Radośnie pokazał przy tym zgięty łokieć.

Ponoć jeszcze na dzień przed odejściem przyjechał do rodzinnej Rudy i zagrał na swoim ulubionym instrumencie, akordeonie. Własne 3 lipca minęło 20 lat jak nie ma go wśród nas.

Jan Zalewski - klarnet. Mieszka w Szczuczynie. Prowadzi własny sklep i lakierniczy warsztat samochodowy. Klarnet zamienił na saksofon. Ma niezmienione czasem, wielkie serce do muzyki. Planuję znalezienie jakiegoś lokalu, w którym raz w miesiącu, z jego udziałem i młodą solistką odtworzymy oryginalny dancing z lat 60- tych. Biznes pewny. Ludzi tęskniących za piękną, melodyjną muzyką i piosenką przybywa.

Kazimierz Glinka - trąbka. Emeryt Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej. Często spaceruje po ulicach Grajewa. Trąbkę definitywnie porzucił. I to taki artysta?...Trudno. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że nadal żyje muzyką.

        Gwoli ścisłości historycznej dodam, że w „Ragtime Septet” epizodycznie zagrali Jan Deluga i Jerzy Rzepiński.

     Rok temu będąc w Jelenie Górze zajrzałem do klubu „Kwadrat”. Zdaje mi się, że ma już inną nazwę. Nikt z pracowników nie pamięta tamtych czasów. Nie zachowały się kroniki. Poczułem się niewiele młodszy od piramidy Cheopsa. Zrobiłem zdjęcie widowni, już z innymi krzesłami. Klub na parterze gdzie graliśmy jam session ma zupełnie inny wystrój. Konferansjer Krzysztof Szewczyk z Koncertu Galowego jest z Marią Szablowską współautorem telewizyjnej audycji „Dyskoteka Dorosłego Człowieka”.
   

&

 

W latach późniejszych były ponawiane przeze mnie próby utworzenia zespołu jazzowego w Grajewie ale już nigdy dixielandu. Najpierw, po rozpadzie „Ragtime Septet” w tejże świetlicy BSP prowadziłem krótko, już tylko jako instruktor, grupkę młodych ludzi w wieku przedmaturalnym. Na gitarze prowadzącej grał Jarosław Babola (dzisiaj kapitan żeglugi wielkiej), na basowej Gienek Biedrycki (lekarz medycyny w Białymstoku) a po nim Leszek Żabiński (nauczyciel SP w Rudzie) i stawiający wtedy pierwsze kroki na perkusji Andrzej Kalski (inżynier, czołowy akustyk i perkusista rockowo – jazzowy na Wybrzeżu). Chłopcy z niezłym wyczuciem i pędem do improwizacji pasjonowali się muzyką latynoamerykańską. Przygotowali także niełatwy „Taniec z szablami” Chaczaturiana w wersji beatowej. Zdążyli jeszcze wyróżnić się na Wojewódzkim Przeglądzie Spółdzielczości Pracy w 1973(?) roku. Wkrótce młodziutki Andrzej wyjechał do Gdańska uczyć się w Technikum Budowy Okrętów a pozostali po ukończeniu LO rozjechali się na studia.

       Na przełomie lat 1970/80 powstał w PSM I st. Kwintet Jazzowy. Był to zespół o charakterze swingowym, takie jazzowe combo. Grali w nim nauczyciele: Jan Deluga (saksofon tenorowy), Ryszard Jasionowski (flet), Waldemar Deluga (perkusja), spoza szkoły Jarosław Krajewski (gitara basowa) i autor na fortepianie. Kwintet miał parę udanych koncertów, nagrał w studio Polskiego Radia w Białymstoku m.in. kilka moich kompozycji i jedną J. Delugi. Po dobrym starcie i obiecującej przyszłości, po niedługim czasie też zakończył swój żywot. Szkoła muzyczna organizacyjnie nie była wówczas właściwym miejscem na tego typu pomysł.

      Ostatnią, godną odnotowania próbą reaktywacji jazzu w Grajewie był „Strange Fruit” na przełomie lat 1983/84 w Domu Kultury, którym kierował Jerzy Buzon, dusza artystyczna o barwnej osobowości. Oprócz autora przy fortepianie, bardzo utalentowanej solistce Helenie Mieszkaniec towarzyszyli:  Zbigniew Smelczyński na perkusji, Grzegorz Rokicki na gitarze basowej i Waldemar Zalewski na gitarze elektrycznej. Były w tym dziwnym składzie instrumentalnym nawet pewne osiągnięcia. „Strange Fruit” udanie pokazał się na białostockiej „Jesieni z Bluesem 83”. Później zakwalifikował się na międzynarodową „Złotą Tarkę 84” odbywającą się w warszawskiej „Stodole”. Helena Mieszkaniec została wtedy zauważona i rozpoczęła w pełni zawodowe śpiewanie. Dzisiaj prowadzi w Białymstoku własną, prywatną szkołę estradową. Grupa bez niej nie rokowała większych postępów.

     Po tych doświadczeniach skończyłem z działalnością w ruchu amatorskim. Podjąłem pracę artystyczną w dobrze sobie znanym, profesjonalnym środowisku warszawskim.

Tyle gwoli uzupełnienia o jazzie w Grajewie w tamtych latach.

 

Zdjęcia. Autorem kilku prasowych i reklamowych ujęć z Wrocławia jest Paweł Bortkiewicz, fotoreporter miesięcznika „Odra”. Mężczyzna ze mną z brodą i wąsami na dwóch fotkach to Lucjan Kaszycki, kompozytor przeboju Sławy Przybylskiej „Pamiętasz była jesień”, którego osobiście poznałam, tak jak i Andrzeja Trzaskowskiego, na tej imprezie. Na grupowej fotografii po lewej obok Janka Zalewskiego stoi w garniturze nasz przystojny opiekun z ramienia ZSP dr Wróbel z Białegostoku, z prawej redaktor „Kuriera Polskiego” Michał Bucikiewicz, Grajewianin. Pojechał z nami zamiast żony, kierowniczki świetlicy BSP.

Dołączam także dwa zdjęcia ze słynnym neonem „dobry wieczór we Wrocławiu” na dachu jednego z budynków naprzeciw dworca PKP. To drugie kolorowe, zrobiłem 15 czerwca tego roku.

Dziękuję Kazikowi Glince i Jankowi Zalewskiemu za udostępnienie swoich zdjęć.

 

                                                                              Antoni Czajkowski
 

Archiwum felietonów 

Komentarze (0)

Dodaj zdjęcie do komentarza (JPG, max 6MB):
Informacja dla komentujących
Redakcja portalu nie ponosi odpowiedzialności za treści publikowane w komentarzach. Zastrzegamy mozliwość opóźnienia publikacji komentarza lub jego całkowitego usunięcia.